Tak sie zastanawiam...rozrzad napedzany jest lancuchem. Jak sie troche wyciagnie to go nieco slychac, ale... o ilu slyszeliscie faktycznych przypadkach, zeby komus strzelil lancuch rozrzadu w silniku motocyklowym? Ale uwaga - pytam o przypadki znane Wam z pierwszej reki, nie takie co to "slyszalem, ze mojego kumpla, kumplowi mowil jeden kolega, ze jego sasiadowi to sie w cylindrach myszy zalegly"...
Ja szczerze mowiac rozmawialem z wieloma mechanikami i jedyne co slyszalem, to to, ze owszem czasem halasuje i jest to upierdliwe, ale zeby komukolwiek od tego sie silnik rozsypal to nie slyszalem. Tym bardziej nie znam bezposrednio takiego przypadku. Owszem jak sobie klient zyczy to wymieniaja wszystko, bo z czegos trzeba zyc
W sytuacji, kiedy metoda wspolczesnych puszek rozrzad mamy na zebatym pasku, to sie zgodze, ze trzeba sie z nim piescic, ale lancuch? Przeciez to pancerne rozwiazanie i gdyby nie rozciaganie tego lancucha to byloby prawie tak wieczne jak rozrzad na kolach zebatych (jak np w VFRce, o ile mnie skleroza nie myli).
Moze nie ma co sie tym rozrzadem tak rajcowac, hę?
Ot taka mnie naszla szersza refleksja natury filozoficznej...
